W świecie bez bogów (oprócz pieniądza), mędrcy dodają, wystarczy zachwyt nad otaczającym nas wszech-światem; cud życia, piękno krajobrazów oraz rozwój nauki, która pozwala widzieć i wiedzieć coraz więcej, zapewniają komfort dostateczny do zaakceptowania upokarzającej, nieuchronnej i bezrozumnej śmierci (?!). Gratuluję mędrcom i sobie samemu tego, że mamy okazję i czas głupkowato zachwycać się nami samymi i naszym otoczeniem, ale mi to nie wystarczy. Miałbym układać peany na cześć przyrody, która tylko czyha, żeby mnie zeżreć, strawić i wysrać, włączając tym samym do kolekcji bezmyślnych bobków? Mam się wzruszać i koić widokiem planety, która może mnie jutro utopić w wodzie, lawie, błocie albo w gruzach mojego schronienia? Piękny Wszechświat? Ta bezdenna, zimna i ciemna czeluść, która w każdej chwili grozi totalną zagładą “wszelkiego stworzenia” na milion niewyobrażalnych sposobów?
Acha, byłbym zapomniał. Rozwój. Nauka. Człowiek przez duże “C”. To “Coś”, co przypadkiem nauczyło się spalać różne elementy otoczenia, z uporem trwa przy manii puszczania z dymem dorobku milionleci i cieszy się jak dziecko (?), gdy odkryje więcej zasobów, które może wrzucić do wielkiego pieca pędzącej ekonomii... Zaiste, kolejny powód do wiwatowania. Ach tak, mamy alternatywną technologię pozyskiwania energii, oczywiście... dzięki bombie. W ostatnich czasach dokonaliśmy postępu na niespotykaną skalę, nasz arsenał technologiczny pozwala w całości zniszczyć tę cywilizację, a potem jeszcze kilka razy przypierdolić bezludnej planecie z taką samą siłą – tak dla pewności, żeby nic się nie ostało. Brawo. Tylko z katarem sobie jeszcze nie radzimy.
Gnaj, Człowieku, nie oglądaj się, bo nie ma na co, wyzyskuj, wydobywaj, konsumuj, równaj z ziemią, wycinaj, wypalaj, bo takie jest prawo Kosmosu.
...
Dwa pytania jeszcze mnie frapują: skąd się bierze ta moja bezradność i co do cholery robią tutaj kwartety Golicynowskie.